ul. Różana 30, Warszawa (budynek Kazimierzowska 43)
Szliśmy do Bistro Żużu, a skręciliśmy do nowego A Nóż. Wnętrze typowe dla aktualnych trendów, czyli kopia kopii – biało, ascetycznie, z obowiązkowym dużym stołem na środku. Wiem, że tak jest teraz modnie, ale nic mnie to nie obchodzi. Mam dość wielkich stołów! Jedzenie jest dla mnie czynnością intymną i nie mam ochoty na przypadkowe towarzystwo, które może, ale nie musi mi odpowiadać. Poza tym na mieście jadamy zazwyczaj w towarzystwie, a więc prowadzimy rozmowy. Przeszkadza mi, że jestem zmuszona z najbliższą przyjaciółką dyskutować o pogodzie, bo obok siedzi jakiś obcy człowiek, który słyszy każde słowo.
Oficjalnie jestem znudzona ascetycznym wnętrzem, dużym stołem i obowiązkowym burgerem w menu, niezależnie od tego czy jest on smaczny, czy nie. Kopia kopii kopii, ziew.
A Nóż jest dokładnie takie – identyczne jak cała reszta. I do tego żarówki wiszące w przejściu między stolikami na wysokości idealnej by albo dostać nimi w twarz, albo się zaplątać w kabel. Ponadto na stronie piszą, że serwują świeże soki. Otóż nie serwują.
Ad rem – holenderski śledź na plastrach ziemniaków z kwaśną śmietaną, jabłkiem i cebulą. Całkiem fajny śledź z tego śledzia, choć nie rozumiem po co były tam ziemniaki i dlaczego holenderski? Nie mamy bałtyckich śledzi, czy zagraniczny brzmi lepiej? Sama ryba bardzo smaczna, z pewnością w czymś wcześniej macerowana. Dość delikatna konsystencja i wyrazisty smak.
Carpaccio z buraków w marynacie z miodu i musztardy – ten koncept do mnie przemówił. Buraki z jednej strony miękkie, z drugiej zwarte, idealnie al dente w słodko-kwaśnej marynacie, całkiem smaczne, choć jak wszystko w tej knajpie, wymagały doprawienia. W ogóle większość dań (poza burakami i śledziem) była jałowa w smaku, co uważam za porażkę. Nawet to, co było pod śledziem smakowało dokładnie… niczym.
Pizza – przyzwoita, na najcieńszym cieście jakie widziałam, co uznałam za plus. Z drugiej strony prawie pozbawiona smaku, a szczypta soli dodana do ciasta mogłaby bardzo pomóc.
No i dwa wyglądające identycznie burgery – mój A Nóż i Chili mojego towarzysza. W skrócie syf i malaria, ale zacznijmy od początku. Bardzo zła, tania biała bułka, niby lekko opieczona, a twarda jak kamień, nie mylić z chrupiąca. Dodatki w postaci plastra pomidora i dwóch plasterków ogórka kiszonego pomijam, bo oto mamy największą porażkę dnia: mięso. Zimne, suche i kompletnie bez smaku. Tak sobie myślę, że gdybym chciała zjeść trochę trocin, to udałabym się do tartaku. Nikt nie zapytał nas o stopień wysmażenia i o ile steki lubię medium rare, o tyle krew płynąca z burgera mnie mierzi. W sumie nic się nie stało, bo i tak się tego nie dało zjeść. Tak się zastanawiam jak im się to udało – mokre od krwi mięso w ustach staje się trudnymi do przełknięcia suchymi wiórami. To musi być jakiś wyższy stopień wtajemniczenia w bardzo złą kuchnię albo czary. Do tego domowe frytki podane w szklanym pojemniku po świeczce z Ikei. Rozumiem pomysłowość czy recykling i nie mam nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że gorące ziemniaki się w tym szkle po prostu udusiły i zamiast chrupiących frytek dostałam miękkie kapcie.
Mamy modę na burgery, jest w Warszawie burgerowni do wyboru, do koloru, jest cała masa knajp, które mają burgery w swoim menu. Jedne są lepsze, inne trochę gorsze, ważne że JEST w czym wybierać. Skoro zatem w całym tym nadmiarze i przy dużej konkurencji kolejna knajpa startuje z burgerami w menu, to powinny być dopracowane i pyszne. A już ten, który nazywa się tak jak lokal, czyli ich flagowy burger, powinien ociekać wspaniałością. To nie jest wyższa matematyka, to jest LOGICZNE.
Nie zjadłam swojego ohydnego burgera i zwróciłam kelnerce uwagę, że jest niejadalny, a jednak doliczono go nam do rachunku.
Na koniec obsługa – bardzo miła, bardzo uprzejma i bez elementarnej wiedzy na temat tego, co serwuje. Kelnerka nie wiedziała czy można zamówić pizzę w połowie taką, w połowie śmaką, nie wiedziała skąd pochodzi wołowina, itd.
I te cholerne żarówki, które nie pozwalają przejść między stolikami!
Ceny jak widać:
Nie wiem jak Wy, ale mi się nie chce sprawdzać czy się poprawili, albo czy zupa nadal widnieje w menu jako makaron (?), mam to gdzieś, zwłaszcza że na pamiątkę została mi lekka niestrawność i zgaga. Jest w Warszawie zyliard knajp, które wyglądają tak samo i serwują to samo. Nuda, nuda, kiepskie jedzenie, zieeew.
Magda