Archiwa miesięczne: Lipiec 2013

Drukarnia Skład Wina i Chleba, Łódź

fb

ul. Piotrkowska 138/140, Łódź

Zdradzę wam tajemnicę – jednak nie wszyscy mieszkańcy Łodzi wyprowadzili się na Wyspy. Część z nich została i tchnęła w to miasto nowe życie. Off Piotrkowska to żywe potwierdzenie powyższych słów.

IMG_7258Zatem znowu zaczynamy starą śpiewkę – już niemal odpuściliśmy, już wcale miało nas tam nie być, a kiedy jednak dotarliśmy, mieliśmy zjeść w innym miejscu. Najpierw na chwilę przysiedliśmy w Tari Bari, gdzie zaburzyliśmy bukiet i wstępnie posililiśmy się doskonałym hummusem (co daje dobry powód, by chcieć wrócić i sprawdzić jak się prezentuje reszta menu)…

IMG_7260…a później przenieśliśmy się ciut dalej, do Drukarni. Z pełną premedytacją poszłam na żywioł i nie poświęciłam ani chwili na sprawdzenie co mówią internety o okolicznych knajpach. Off Piotrkowska ma sporo do zaoferowania – knajpki, bistra, sklepy. Ze względu na fabryczny krajobraz przypomina mi warszawską Soho Factory, ale w wersji luźniejszej, z mniejszym zadęciem i nie ukrywam, że mi to odpowiada. Ta część Piotrkowskiej jest pełniejsza, więcej się dzieje, ale dopiero po wejściu na teren Off Piotrkowskiej widać, że Łódź wcale nie jest takim ghost town, jakby mogło się wydawać; w sobotni wieczór to miejsce tętniło życiem.

Drukarnia Off PiotrkowskaDokonaliśmy małego rajdu przez kartę, zjedliśmy i przyzwoity makaron, i niezły stek, i świetnego kurczaka curry – zaskakująco dobrze zbalansowanego, jednocześnie ostrego i łagodnego; z pozoru niemożliwe, a jednak. Zamówiliśmy też jedyną w menu rybę: halibuta pieczonego w pergaminie, który okazał się być czystą, rozkosznie tłuściutką poezją, podaną z sałatką z roszponki i melona. Delikatna słodycz melona nie przeszkadzała równie delikatnemu smakowi ryby i w żadnym wypadku go nie tłumiła (z premedytacją jednak pominęłam kawałki surowej czerwonej papryki).

IMG_7275Byli też tacy, którzy nie przeszli obojętnie obok całkiem przyzwoitego, doprawionego (wreszcie!) burgera, podanego z dobrymi dodatkami. To nie była ta często spotykana buła z mięsem doskonale pozbawionym smaku. Raczej cieńsza kanapka w dobrej bułce, którą da się skonsumować i nie zwichnąć sobie przy tym szczęki, z dobrej jakości, smacznym mięsem i takimiż dodatkami.

IMG_7271W świetle powyższego nie mieliśmy już zbyt wiele miejsca w żołądkach, więc zdecydowaliśmy się podzielić kawałkiem domowego ciasta z kruszonką. Niezbyt słodkiego, idealnie kwaskowatego, prawdziwego ciasta jak u mamy.

IMG_7277Cóż dodać? Na pewno dwie rzeczy – po pierwsze bardzo przyjemna, roześmiana, ciepła kelnerka. Po drugie chleb, nad którym się pochylimy i zapamiętamy teraz jedną ważną rzecz – Drukarnia piecze na serio. Zabraliśmy do domu kilka bochenków, ostatni kawałek zjadłam wczoraj i bardzo nad tym boleję. Tutaj nie ma lipy, jest za to masa ziaren i zakwas. Za chleb ich trochę kocham i trochę nienawidzę, bo chyba jest lepszy, niż ten który piekę w domu, co sprawia, że moja ambicja przypomina o swojej obecności dyskretnym, acz wystarczająco donośnym chrząknięciem. Innymi słowy czuję, że powinnam dokarmić zakwas.

Za to, co powyżej, w tym napoje i dwa drinki zapłaciliśmy 200 zł.

Jedyne, co mi w tej sytuacji pozostaje, to napisać: Polecam!

5 pigs

Magda

Las Sirenas, El Arenal, Majorka

Club Nautico S’Arenal, Calle de los Roses, Llucmajor, Mallorca

tel: +34 971 44 00 39

To jest opowieść o Wielkim Seafoodowym Żarciu, więc jeśli ktoś nie gustuje, to dzisiaj nie będzie nam po drodze. Las Sirenas jest portową knajpą, poleconą nam przez kilku niezależnie indagowanych na okoliczność dobrego jedzenia autochtonów, specjalizującą się w rybach i owocach morza. Cieszą się sporą popularnością, bo bez rezerwacji trudno o stolik, więc warto o tym pamiętać.

Kuchnia jest w części otwarta, widzimy jakie ryby są dziś serwowane, możemy sobie wybrać tę jedyną, która trafi na nasz talerz. Do tego duży taras z widokiem na port, dla którego tło stanowi roświetlona wieczorem Palma. Jest też spokojnie, bo niewiele z wrzasków przechadzających się promenadą zalanych w trupa nastolatków tam dociera. Bowiem El Arenal to miejsce, w którym nie spodziewasz się niczego dobrego – są kebaby, pizzerie, kluby, sklepiki z wszelakim śmieciem oraz dowolny fast foodowy syf przeznaczony dla tych, którzy i tak zeżrą wszystko. I tak do znudzenia. El Arenal to po prostu imprezownia taka sama jak inne, kopia kopii, więc nie ma sensu się nad tym pochylać. Zwłaszcza, że kawałek dalej, w porcie, dzieją się cuda.

IMG_6968Kiedy już wygodnie rozsiedliśmy się przy stoliku, dotarło wino i nastał ten przyjemny moment oczekiwania, po wcześniejszym złożeniu zamówienia, mogłam skupić się na tańcu kelnerów i tym CO wnoszą. I z każdą kolejną rundą robiło się ciekawiej.

Zaczęliśmy od grillowanych małży, w których dymny aromat mieszał się ze smakiem morza oraz świetnej, delikatnej ośmiornicy podanej w kawałkach na drewnianym talerzu i oprószonej słodką papryką. Idealny początek.

IMG_6985To jest portowa knajpa serwująca solidną kuchnię, bez grama ściemy. Potrawy są przygotowywane w prosty sposób, więc tym, co wybija się na pierwszy plan są trzy rzeczy: jakość produktów, ich świeżość i warsztat kucharzy. Nic z tego, co jedliśmy tamtego dnia nie było przeciągnięte czy niedogotowane, przeciwnie – wszystko było trafione w punkt. Las Sirenas jest proste, ale nie prostackie. Jest na tyle eleganckie, by wieczorem panowie zmienili spodenki na spodnie, a panie bikini na sukienki, a z drugiej strony na tyle luźne, by nie czuć tego wyimaginowanego kija w tyłku, tylko w stanie pełnego relaksu cieszyć się życiem. To jest ten rodzaj balansu, który lubię najbardziej. Były też momenty, kiedy ta knajpa kojarzyła mi się z klasycznymi amerykańskimi homarodajniami, ze stolikami nakrytymi papierowymi obrusami, bo z góry wiadomo, że tu będą robótki ręczne i ogólny bajzel. To też ma sporo uroku.

Miecznika łatwo jest jeść elegancko (nota bene genialnie dymnego, wilgotnego, delikatnego miecznika)…

IMG_6989…ale są takie dania, do których potrzebny jest zestaw odpowiednich narzędzi i zwinne place. I przyznam, że wszystko po kolei – langustynki, homar, krab czy ostrygi – zostało przygotowane bardzo, bardzo dobrze.

IMG_6986Mogłabym w ten sposób jadać codziennie i nie sądzę, by mi się ta przyjemność kiedyś znudziła. Kucharze w Las Sirenas naprawdę wiedzą co robią, nie wspominając o świetnej obsłudze. Trafił nam się wyjątkowy kelner legitymujący się dużym poczuciem humoru, który niemal tańczył między stolikami. Był szybki, uważny, pomocny i bardzo kontaktowy. Do tego uśmiech nie schodził mu z ust i każdy kwadrans bez psikusa uważał za zmarnowany. Oby więcej takich, bo obok świetnych wrażeń kulinarnych, zapewniał też całkiem niezłą rozrywkę.

Poszliśmy za jego radą i na koniec zamówiliśmy panna cottę, z którą wykonał skomplikowany piruet, z dumą demonstrując jak ta mała swinguje.

I to była najlepsza panna cotta w moim życiu, jakkolwiek dramatycznie by to nie zabrzmiało. Nawet w jej mateczniku, czyli w północnych Włoszech nie jadłam tak dobrej.

IMG_6992Doskonale kremowa i delikatna, nawet na zdjęciu widać, że nie stoi na baczność od nadmiaru żelatyny, lecz zamaszyście przysiadła na talerzu. To jest coś. I jest mi absolutnie obojętne jak bardzo klasyczne i mało nowatorskie bywają czasem karty deserów tak długo, jak długo te desery są na TAKIM poziomie.

Za to, co powyżej plus butelka wina zapłaciliśmy ok. 80 euro.

Podsumowanie chyba nikogo nie zaskoczy… Polecam!

5 pigs

Magda

Sa Vinya, Deia, Majorka

www fb

C. Vinya Vella 4
07179 Deia, Mallorca

To był nasz drugi wybór, trochę wymuszony, ale okazuje się, że przysłowia mądrością narodu i nie ma tego złego.

Deia jest przyjemnym, małym miasteczkiem, przytulonym do stromego, skalistego zbocza, wpadającego wprost do morza. Tego dnia poszwendaliśmy się już nieco po wyspie i zapragnęliśmy tego co zawsze o tej porze. A zatem na kolację zjedliśmy co nastepuje:

IMG_6866Przyjemny, klasyczny majorkański starter, czyli grillowane pieczywo, ząbki czosnku do natarcia tegoż, salsę pomidorową i sól. Ot, taka hiszpańska wersja włoskiej bruschetty do samodzielnego montażu.

IMG_6867Krewetki w sosie pomidorowym ze śmietaną i tymiankiem, spełniające wszystkie pokładane w nich nadzieje dotyczące słodyczy pomidorów, delikatności mięsa i tego czegoś, co z kolei zawdzięczały ziołom.

To są dokładnie te smaki, które chcę czuć, siedząc na przytulnym, ukwieconym restauracyjnym tarasie, znajdującym się na przykład gdzieś w okolicach basenu Morza Śródziemnego. Tak, dokładnie te.

IMG_6870Wiem, że to nudne, ale ośmiornica była doskonała. Tak właśnie było. Lekko winna, wyjątkowo delikatna, właściwie rozpływająca się na języku. Do niej plastry pieczonych ziemniaków i marchewki, stanowiące dobre tło, bo ośmiornica bezwzględnie grała pierwsze skrzypce.

IMG_6873Nad zapieczonymi w sosie pomidorowym warzywami się nie rozpłynę, lecz oddam im honor i napiszę, że były całkiem smaczne. Myślę też, że każdy wegetarianin otrzymując coś podobnego w knajpie byłby zadowolony – bakłażan, cukinia, ziemniaki, pomidory – wszystkie bez wyjątku przygotowane jak należy, a więc nic nie było zbyt miękkie czy zbyt twarde, do tego bardzo aromatyczny, pachnący słońcem sos, dobra oliwa i właściwie czy jest sens pragnąć czegoś więcej?IMG_6875Ależ oczywiście! Małe, pieczone i bardzo smaczne kiełbaski zniknęły dość szybko, mimo że nie byliśmy już głodni. Rewelacyjnie przyprawione, będące gdzieś na granicy między „ostre” a „łagodne”, takie w sam raz.

Tu nie ma zbyt wiele medytacji nad formą, natomiast z pewnością sporo uwagi poświęcono jakości i to zwyczajnie czuć w smaku. Jeśli będziecie zwiedzać Majorkę, jest duże prawdopodobieństwo, że w końcu, choćby przejazem, zawitacie do Dei. Celujcie w kolację, warto.

Za to, co powyżej i napoje zapłaciliśmy ok. 50 euro.

5 pigs

Magda

Lunch Bar, Warszawa

www

ul. Płocka 14, Warszawa

Tu musicie być szybsi od myśli bolszewickiej, bowiem kuchnię Lunch Baru wzięli we władanie miłośnicy hiszpańskich frykasów i potrwa ten cud tylko do 21-go lipca. Tymczasem będziemy mogli spotkać ich na Targu Śniadaniowym (sławne jajecznice, mhm, to oni), ponadto szukają czegoś swojego, więc być może niebawem wymoszczą sobie własne gastronomiczne gniazdko.

Bar jest barem i o tym dziś nie będziemy dyskutować w ogóle. Dziś pomówimy o tym, że kalmary nas ominęły, bo zjawiliśmy się za późno, o tym, że miałam w dłoniach małże, które serwują (dobre) i o tym, że zjedliśmy potrawy przygotowane przez ludzi, którzy mają całkiem niezłe pojęcie o kuchni, dobrych składnikach i smaku.

IMG_4874Pomówimy o hummusie podanym z prawdziwym chorizo, bo warto o nim mówić, a jeszcze bardziej warto wybrać się na Płocką i po prostu go spróbować. Pyszna sprawa.

Wspomnimy o bardzo dobrych pierogach, które są zawsze, niezależnie od tego, kto akurat włada kuchnią. Dobre, domowe ruskie ze skwarkami i duszoną cebulką.

IMG_4872W szczególnym zaś skupieniu pochylimy się nad zapiekankami. Ta po lewej to wersja z chorizo, cukinią i bursztynem. Bardzo dobra, ale… Ale ta po prawej, z grillowanymi bakłażanami, pomidorem, serem taleggio i konfiturą pomarańczową była wyśmienita. Oto odpowiedź na pytanie jak z przaśnej polskiej zapiekanki uczynić rzecz wybitną. W zasadzie wystarczy pociąć ją na małe kawałeczki i sprzedawać w cenie 25 zł za porcję na wielkim talerzu w którejś z bardzo modnych restauracji. A tu za dwunastaka otrzymujecie obfitą porcję tejże wspaniałości, sięgającą jeszcze kawałek poza talerz. Fast foodowa ambrozja.

Lunch Bar Płocka 14Wszystko, co powyżej, plus herbata i dwa piwa, kosztowało nas całe 62 zł.

Mam takie spostrzeżenie, że największe szczęście dopisuje nam wtedy, kiedy miejsce wybieramy spontanicznie. Kilka dni wcześniej, czy kilkanaście później nie spotkalibyśmy tej ekipy. A tak mamy oto kolejny trop, za którym będziemy podążać.

Piełne pięć świnek, lecz ważnych tylko do 21-go lipca 2013. Bo co dalej, tego nie wie nikt.

5 pigs

Magda

Targ Śniadaniowy, Warszawa

www fb

Al. Wojska Polskiego, róg Śmiałej, Warszawa-Żoliborz

Wczoraj po raz pierwszy udało nam się dotrzeć na Targ Śniadaniowy, bowiem jest to pierwszy weekend od, hm, dwóch miesięcy, który spędzamy w Warszawie. Być może to błąd, bo okazuje się, że letnia Warszawa ma wiele do zaoferowania.

IMG_7224Po BioBazarze, Le Targu czy Koszykach jest to kolejna przyjemna inicjatywa, która bez pudła trafia w gusta takich pasibrzuchów jak my. Bo czy można milej zacząć sobotę? Ok, jedyne, czego mi brakowało, to odrobina bąbelków. Nie od dziś wiadomo, że w tym sezonie Warszawa odkryła prosecco (które z powodzeniem można zamienić na cavę czy lambrusco) i myślę, że nie byłoby problemu ze zbytem.

Przyznam, że w kwestii zakupów od lat pozostajemy wierni np. Panu Ziółko, lecz mimo to nigdy z targu nie wychodzimy z pustymi rękami. Wczoraj zaopatrzyliśmy się w genialny miód z płatkami róży, wiejski chleb, tapenadę z czarnych oliwek od Mysz i Ślimaków, czy wspaniałe jagodzianki od Sweet Concept. Do kompletu nabyliśmy drogą kupna również wędzone sieje i sielawy, trochę świetnej wiejskiej kiełbasy oraz szereg innych frykasów.

IMG_7240Jednak to, co mnie w Targu ujmuje najbardziej, to możliwość opędzlowania pysznego śniadania w dowolnej konfiguracji – na słodko, na słono, na orientalnie, na ostro – dla każdego podniebienia coś dobrego. Oczywiście najpierw rzuciłam się na IDEALNE placki ziemniaczane serwowane przez Można Mlaskać. Nie od dziś wiadomo, że jestem plackowym potworem, więc kiedy ich zobaczyłam smażących i oblężonych przez klientów, zredukowałam bieg i wcisnęłam do podłogi. Ok, dosoliłabym je choć trochę, ale poza tym są doskonałe – cienkie, chrupiące, przepyszne. Trzymam kciuki, by szybko otworzyli swój lokal, będę stałym klientem.

IMG_7225Pożarliśmy też merguezy (pyszne) w bagietce z dodatkiem warzyw i sosu paprykowego serwowane przez Maghreb. Do tego hummus – niestety suchy, więc to jest do dopracowania.

Popiliśmy to wszystko koktajlem owocowym i już o czternastej byliśmy gotowi, by wyruszyć w świat.

IMG_7232Czy nie tak właśnie powinna zacząć się leniwa letnia sobota?

Fakt, na Targ mamy kawałek, ale jesteśmy z tych, którzy dla dobrego jedzenia przejeżdżają setki kilometrów (tak, czasem to robimy dla jednej kolacji), więc czymże jest przejechanie Wisły? Dzięki takim inicjatywom rośnie świadomość dotycząca tego, co przyswajamy paszczą i świetnie, bowiem różnica między supermarketowym, przetworzonym produktem jedzeniopodobnym, a naturalnym pożywieniem wytworzonym tradycyjnymi metodami nie jest subtelna, jest kolosalna. Jeśli więc ten czy inny targ przyczyni się choć trochę do otwarcia przeciętnemu Kowalskiemu oczu, to chwała mu za to.

Wybierzcie się którejś soboty na zielony Żoliborz, obiecuję że każdy znajdzie coś dla siebie. Zabierzcie koc, bo przy stolikach trudno o wolne miejsce, dobry humor i pusty żołądek.

Magda